Waluta nie posiadająca żadnych regulujących ją instytucji jest utopią, albowiem rynek nie jest doskonale samoregulującym się mechanizmem.

Wiele wskazuje na to, że zamiana złotówek na euro oznaczać może dla Polaków powtórzenie greckiego scenariusza, a wmawianie, że przyjęcie euro to dokończenie procesu integracji europejskiej jest niczym więcej jak nieudolną próbą straszenia. Grecki kryzys jest nie tyle winą samych Greków, co właśnie konstrukcji euro. Wiele słychać w mediach o dwóch najczęściej podnoszonych w Polsce argumentach zalecających przynajmniej ostrożność w tej kwestii. Wskazuje się po pierwsze, że wejście do strefy euro oznacza wyzbycie się tworzenia własnego pieniądza i regulowania jego podaży przekazując te kompetencje Europejskiemu Bankowi Centralnemu - państwo wyzbywa się istotnego elementu własnej suwerenności. Po drugie wprowadzenie euro w wielu krajach wiązało się z zauważalnym, zwłaszcza dla najmniej zarabiających, wzrostem cen na towary codziennej konsumpcji. Wydarzenia ostatnich miesięcy pokazują ponadto, że w konstrukcji strefy euro tkwi o wiele głębsza wada, która powinna dać nam do myślenia, czy rzeczywiście powinniśmy wiązać naszą gospodarkę z projektem wspólnej waluty, a przynajmniej w jego obecnym kształcie. Tą wadą jest nierównowaga wewnątrz strefy euro między nastawionymi na eksport, gromadzącymi nadwyżki i kapitał krajami eksportującymi, a importującymi na swój rynek ich produkty, zadłużającymi się, by je kupić, krajami wpadającymi w coraz większy deficyt obrotów bieżących i dług. Strefa euro połączyła ze sobą radykalnie różniące się od siebie gospodarki. Kraje o mniejszej produktywności odnotowały coraz większy deficyt obrotów bieżących w handlu z obszarami bardziej produktywnymi. Kiedy posiadały własne waluty broniły się cłem oraz emisją lub reemisją waluty - obniżeniem wartości, co zwiększa konkurencyjność ich eksportu i obniża zyski eksporterów z krajów o bardziej produktywnej gospodarce. Strefa euro stworzyła olbrzymi, pozbawiony celnych i pozacelnych barier rynek, zabezpieczyła Niemcy, Francję i kraje Beneluksu. Wspólna waluta nie stała się narzędziem realnej ekonomicznej integracji kontynentu, wyrównującej różnice, ale narzędziem utrwalania podziału na bogate kraje eksportu i biedne importu... 

Celem wyjaśnienia i uzupełnienia: Kraje będące eksporterem w strefie euro gromadzą z tego tytułu potężne nadwyżki. Nadwyżki przekształcane są w produkty kredytowe, które finansują popyt w krajach importu. W mediach można było często usłyszeć moralistyczne potępienia rzekomo frywolnie zadłużających się greków. Problem jednak w tym, że zadłużali się, by kupować produkty z Niemiec, Francji i krajów Beneluksu, a gdyby nie zadłużaliby się to także niemiecka gospodarka dusiłaby się w stagnacji. Deficyt i dług Grecji, a także niemieckie nadwyżki, to dwie strony tej samej monety bo to właśnie strefa euro stanowi główny obszar niemieckiego i francuskiego eksportu. To właśnie oni zarobili najwięcej na greckim kryzysie. Gospodarka UE pozostaje zamknięta, a w takiej zamkniętej gospodarce utrzymanie równowagi nie jest na dłuższą metę możliwe. Wprowadzenie euro i budowa wspólnego rynku, w którym Niemcy stanowią punkt akumulacji nadwyżek, jest też częścią procesu transformacji niemieckiej gospodarki na korzyść kapitału. Taki niemiecki model, jaki rząd Niemiec chciałby narzucić całej Unii, pozostaje głęboko antyrozwojowy. Strefa euro w takim kształcie jest skazana na kolejne kryzysy i w końcu rozpad. Jedynym czasowym wyjściem dla niej jest kolejna integracja strefy euro z nowymi uczestnikami - właśnie takimi jak Polska. Unia walutowa jest bowiem paradoksalną konstrukcją, która aby istnieć musi wchłaniać nowych i nowych i nowych... Traktat z Maastricht zakładał, że poza europejskim bankiem centralnym, unia walutowa nie potrzebuje żadnych regulujących ją instytucji, co jest utopią, albowiem rynek nie jest doskonale samoregulującym się mechanizmem. Obecny kryzys trwający już od 2007 roku doskonale to pokazał ponad wszelką wątpliwość. Strefa euro nie tylko potrzebuje dbającego o podaż pieniądza banku centralnego, ale przede wszystkim wspólnotowych instytucji zdolnych dbać o sensowną redystrybucję nadwyżek, politykę wzrostu i rozwoju. W porównaniu dolar amerykański dobrze działa dlatego, że USA posiadają mechanizmy, które pozwalają na dystrybucję nadwyżek. Do takiego euro Polska miałaby po co wstępować, ale strefa euro w obecnym kształcie bez mechanizmu redystrybucji nadwyżek nie tylko naraża nas na scenariusz grecki ale całkowitą upadłość i niewypłacalność, albowiem dzięki rządom ostatnich 25 lat niewiele nam już zostało kapitału... Nasza gospodarka jest znacznie mniej produktywna niżeli grecka - i nie jest to twierdzenie wzięte z nieba tylko konkretne wyliczenia kapitałowe. Jedno jest pewne, że w temacie strefy euro polaków czeka najtrudniejszy wybór po 1989 roku. Przyjęcie tej waluty miało być zwieńczeniem procesu naszej integracji. Euro jest mocną walutą, w przeciwieństwie do złotówki dużo mniej podatną na ataki spekulacyjne. Trzeba też wiedzieć, że wejście do strefy euro oznacza szereg niebezpieczeństw wraz z niewypłacalnością i upadłością. Z drugiej strony widać korzyści dla polskich przedsiębiorców eksportujących swoje towary i prowadzących interesy w krajach, gdzie już obowiązuje ta waluta. Trzeba jednak pamiętać, że przyjęcie euro i wejście do strefy bez żadnych regulujących ją instytucji niesie za sobą większe koszty i niebezpieczeństwa niżeli pożytki dla całego polskiego społeczeństwa. Zakończę nieco wywrotnie: dla każdego uczciwie pracującego obywatela najbardziej miękką pościelą jest własna twarda waluta...

Zobacz koniecznie: Pakt Fiskalny UE - bardzo szkodliwy dla portfeli Polaków! (16.02.2013). Zobacz również: To rodzimy kapitał oraz silna i suwerenna gospodarka krajowa są podstawą trwałego dobrobytu... (03.07.2015). oraz Budżet UE 2014-2020. Polska poniosła potężną porażkę! (12.02.2013).