Od kilku dni nie zaglądałem na maila i dzisiaj odczytałem kilkanaście listów w których pytacie mnie o to "kto zawinił" w przedmiocie reprezentacji Polski podczas planowanych na Malcie obrad Rady Europejskiej w sprawie kryzysu migracyjnego - jakie mam zdanie... No cóż, zamiast odpisywać każdemu z osobna napiszę publicznie, co o tym myślę... Cała medialna dyskusja prowadzona od kilku dni o tym kto powinien jechać na obrady Rady Europejskiej na Malcie jest dla mnie rzeczą niedopuszczalną, albowiem z zapisów Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej jasno wynika, że prezydent nie ma takich uprawnień i to premier powinna sprawować swoje obowiązki do czasu powołania nowego Prezesa Rady Ministrów (art. 162 ust. 3. Konstytucji RP), a ta jak wiemy zostanie dopiero desygnowana, a następnie powołana (art. 144 ust. 3 pkt. 11. Konstytucji RP). Polityka zagraniczna polskiego rządu jest swego rodzaju przedmiotem nadrzędnym i pomimo, że premier Ewa Kopacz (PO) wraz ze swoim rządem PO-PSL jest na końcówce urzędowania to z punktu widzenia zapisów prawa wciąż ma do wypełnienia obowiązki wynikające z zapisów Konstytucji RP (dla przypomnienia warto chociaż zacytować art. 146 ust. 1, oraz ust. 4 pkt. 9 i 10. Konstytucji RP. Art 146 ust. 1. - Rada Ministrów prowadzi politykę wewnętrzną i zagraniczną Rzeczypospolitej Polskiej; oraz ust. 4 pkt. 9. - sprawuje ogólne kierownictwo w dziedzinie stosunków z innymi państwami i organizacjami międzynarodowymi; pkt. 10. - zawiera umowy międzynarodowe wymagające ratyfikacji oraz zatwierdza i wypowiada inne umowy międzynarodowe). Nic więc nie zwalnia Ewy Kopacz z dokończenia obowiązków premiera i powinna być 12 listopada 2015 na obradach Rady Europejskiej na Malcie. No chyba, że wcale nie chce tam jechać, a moim skromnym zdaniem w ogóle nie planowała jechać. Zmieniła zdanie kiedy nadarzyła się ku temu okazja, świetna okazja na "usprawiedliwienie swojej nieobecności", gdy pierwsze posiedzenie Sejmu prezydent Andrzej Duda wyznaczył na ten sam dzień - 12 listopada 2015. Medialne larum jakie w związku z tym się pojawiło, jest zupełnie nieproporcjonalne do istoty samego problemu, a oglądając serwisy informacyjne można odnieść wrażenie, że problem tego kto ma reprezentować Polskę na szczycie Rady Europejskiej urósł do rangi niespotykanej dotąd afery - nic bardziej błędnego. Przez wiele rządów jest on traktowany jako mniej istotny czy wręcz drugorzędny, a nawet sam premier Wielkiej Brytanii David Cameron uznał wręcz, że ważniejsze w tych okolicznościach jest spotkanie z delegacją rządu Indii, jaka tego samego dnia będzie gościła w Londynie, aniżeli spotkanie z innymi przywódcami państw UE na Malcie. O reprezentowanie interesów swojego kraju poprosił więc premiera Irlandii. Co ważniejsze, nikt na Wyspach nie zrobił z tego tytułu jakiegokolwiek problemu, ale w przypadku Davida Camerona jest jeden ważny szczegół - on nie deklarował kanclerz Angeli Merkel przyjmowania imigrantów, tak jak to uczynili przedstawiciele rządu PO-PSL. Więc jest to dogodna sytuacja, aby nie pokazywać się na obradach Rady Europejskiej. Misja Ewy Kopacz dobiega końca i być może doszła do wniosku, że ważniejsza jest dla niej walka o pozycję w PO, niż dyskomfortowa obecność na Malcie. Ta gra rozpoczęła się wtedy, gdy zaproponowała by to prezydent Andrzej Duda pojechał na obrady Rady Europejskiej, a to zagranie zaświadczyło tylko o braku klasy politycznej i wiedzy konstytucyjnej kończącej swoją misję premier Ewy Kopacz...
Celem wyjaśnienia i uzupełnienia: Oczywiście zaraz ktoś podniesie argument, że na ten sam dzień prezydent RP wyznaczył pierwsze posiedzenie Sejmu i Senatu na którym premier musi złożyć dymisję. No i tutaj pomijając już kwestię czy ktoś wiedział o terminie szczytu czy nie, to muszę przyznać, że ustawodawca nie określił, że premier składa dymisję bezpośrednio przed Sejmem - równie dobrze może to uczynić korespondencyjnie tak jak to zrobił Donald Tusk (PO), a więc argument tak chętnie podnoszony przez sympatyzujących z PO komentatorów, że premier musi być obecna w Sejmie w dniu pierwszego posiedzenia ma się nijak do zapisów prawa - porostu sami do końca nie wiedzą jak z tego wybrnąć. W przypadku premier składającej dymisję należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden ważny szczegół. Premier składa dymisję na ręce prezydenta, a nie przed Sejmem czy Senatem - wprawdzie Konstytucja określa termin złożenia dymisji na pierwsze posiedzenie Sejmu to nie określa miejsca jak również nie określa dnia w którym dymisja musi być złożona, albowiem ten może mieć pierwsze posiedzenie dwu lub i nawet trzydniowe. Konstytucja jednak określa, że prezydent przyjmując dymisję prezesa Rady Ministrów jednocześnie powierza jej tymczasowe pełnienie obowiązków do czasu powołania nowego premiera (art. 144 ust. 3 pkt. 12. Konstytucji RP). Na marginesie muszę dodać, że śledząc różne modele kohabitacji, nie znalazłem drugiego takiego przypadku, by premier przez okres kilku miesięcy sprawowania obowiązków nie spotkała się z prezydentem - premier Ewa Kopacz pobiła chyba rekord świata w tej kwestii. Tym samym jestem przekonany, że MSZ podległe premier Ewie Kopacz mogło celowo nie przesłać do kancelarii prezydenta informacji o wyznaczonym tego samego dnia spotkaniu Rady Europejskiej - pytanie polega tylko na tym, czy to opieszałość MSZ czy celowe i świadome działania. Moim skromnym zdaniem premier Kopacz wcale nie miała ochoty jechać na obrady Rady Europejskiej na Malcie. Dlaczego? Ponieważ pycha kroczy przed upadkiem i będąc przekonana o ponownym zwycięstwie w wyborach poczyniła zobowiązania względem kanclerz Angeli Merkel (o których pisałem kilka tygodni temu), a teraz trudno byłoby jej przedstawić odmienne stanowisko Polski w przedmiocie kryzysu imigracyjnego. Wprawdzie na końcówce kampanii parlamentarnej próbowała rakiem wycofać się przed polską opinią publiczną w przedmiocie przyjmowania imigrantów zmieniając nawet nazewnictwo na uchodźców, to jednak każdy wyborca sam wyciągnął swoje wnioski, co przełożyło się na rozkład sił w nowym parlamencie. Więc jeżeli zadeklarowało się wbrew rozsądkowi i interesowi narodowemu przyjmowanie imigrantów dla poklasku krajów zachodnich, to pierwsze posiedzenie Sejmu wyznaczone na ten sam dzień jest dogodnym alibi, aby nie pokazywać się kanclerz Angeli Merkel na obradach Rady Europejskiej, czego świadkami właśnie jesteśmy wszyscy...