W pierwotnej wersji pakietu klimatycznego Komisji Europejskiej, pozwolenia na emisję CO2 firmy musiałyby za odpowiednio wysokie sumy wykupywać na specjalnej giełdzie. Płacenie milionów euro za prawo do emitowania gazów cieplarnianych znacznie obniżyłoby konkurencyjność np. europejskich producentów stali czy firm chemicznych względem koncernów z niedbających o klimat z Chin czy z Indii. To w konsekwencji doprowadziłoby do obniżania produkcji w Unii i zwolnień. Bardzo prawdopodobnie jeżeli Komisja Europejska nie zrewiduje swoich poglądów na temat unijnej polityki klimatycznej będziemy świadkami tzw. carbon leakage, czyli przenoszenia produkcji z powodu wysokich kosztów związanych z wymogami ekologicznymi. Jeżeli Komisja Europejska utrzyma wyśrubowane limity emisji dwutlenku węgla, wiele firm po prostu ucieknie z Unii, a w Europie będzie mniej miejsc pracy. Wątpliwości co do wykupywania kwot emisyjnych i innych zapisów unijnego planu walki z globalnym ociepleniem zgłasza również wiele innych krajów. Pakiet klimatyczny jest pomyłką. W obecnej formie ogranicza nasz przemysł, powoduje wzrost wydatków ponoszonych przez obywateli, zagraża rynkowi pracy i sprawia, że po prostu Polska biednieje.
Zaprezentowane przez Komisję Europejską projekty legislacyjne składające się na tzw. pakiet klimatyczny zakładają, że Unia Europejska ma zostać wiodącą gospodarką "epoki czystej energii". Cel jest ambitny: do 2020 roku emisja CO2 w Unii ma spaść o 20 proc. w porównaniu do 2005 roku.
Orędownicy pakietu klimatycznego starają się przekonać opinię publiczną, że ocieplenie klimatu jest spowodowane nasilaniem się efektu cieplarnianego na skutek wzrostu stężenia dwutlenku węgla w atmosferze i że owe stężenie rośnie w wyniku działalności człowieka – zwłaszcza przemysłowej i motoryzacyjnej. Trzeba podkreślić, że twierdzenie o nasilaniu się efektu cieplarnianego jest hipotezą, a więc przypuszczeniem i nie ma na to przypuszczenie – jak zresztą na każde inne – jednoznacznych dowodów. Nieprzekonani o zgubnym wpływie emisji przez człowieka dwutlenku węgla na klimat Ziemi zwracają chociażby uwagę na okresowość zjawisk pogodowych.
Analiza pomiarów meteorologicznych, zapisów kronikarskich i innych źródeł historycznych wykazuje bowiem, że w dziejach Ziemi występują naprzemiennie długotrwałe okresy cieplejszego i chłodniejszego klimatu. Na przykład na Grenlandii uprawiano w średniowieczu jęczmień. Potem zaniechano tego ze względu na ochłodzenie klimatu. Dziś kiedy temperatura na Grenlandii rośnie, znowu zakłada się tam próbne uprawy jęczmienia.
Corocznie państwa członkowskie Unii Europejskiej emitują do atmosfery około 4 mld ton dwutlenku węgla. Jak już wcześniej wspomniano Pakiet Klimatyczny obliguje państwa UE, aby zmniejszyły swoją emisję o 20% w porównaniu do poziomu z roku 2005 – czyli o 0,9 mld ton dwutlenku węgla. Ogólnoświatowa emisja dwutlenku węgla w wyniku działalności człowieka wynosiła w 2005 roku około 28,5 mld ton. Zatem wydzielanie dwutlenku węgla do atmosfery spadnie w następstwie wprowadzenia pakietu klimatycznego o około 3% w stosunku do poziomu światowej emisji z 2005 roku. Stanie się tak oczywiście pod warunkiem, że reszta świata w 2020 roku nie będzie wytwarzała więcej dwutlenku węgla niż w roku 2005, co jest raczej wątpliwe. Istnieje wprawdzie międzynarodowe porozumienie w sprawie ograniczenia emisji dwutlenku węgla, w postaci Protokołu z Kioto powstałego pod auspicjami ONZ, jednak za złamanie jego postanowień – w przeciwieństwie do pakietu klimatycznego – nie grożą żadne konsekwencje finansowe. Nadto ratyfikacji protokołu z Kioto odmówiły Stany Zjednoczone – jeden z największych emitentów dwutlenku węgla na świecie.
Pakiet klimatyczny wprowadza stopniowo płatne pozwolenia na emisję dwutlenku węgla do atmosfery. W związku z tym kraje w których dominuje energetyka konwencjonalna, na przykład węglowa, będą musiały kupować odpowiednio dużą liczbę uprawnień do emisji CO2. Spowoduje to wzrost cen energii w państwach o przewadze energetyki konwencjonalnej. Jeżeli wzrosną ceny energii, to wzrosną również ceny większości towarów i usług, co obniży atrakcyjność na rynkach wewnętrznych Unii. Zwiększy się tym samym konkurencyjność dóbr wytwarzanych w państwach uzyskujących energię bez wydzielania dwutlenku węgla do atmosfery (np. Francji, Szwecji, Niemiec, Belgii, Holandii, Austrii…).
Tak się akurat składa, że będąca głównym promotorem pakietu klimatycznego Francja 78% energii wytwarza w siłowniach jądrowych, które jak wiadomo dwutlenku węgla nie emitują.
Polska przeszło 90% energii elektrycznej uzyskuje w konwencjonalnych procesach spalania – przede wszystkim węgla kamiennego i brunatnego. Polska jest więc przykładem kraju, który będzie musiał nabywać dużo jeżeli nie najwięcej pozwoleń emisyjnych.
Jest oczywiste (przynajmniej dla Polaków), że Polska winna posiadać system energetyczny zapewniający wystarczalną produkcję, opłacalność oraz zachowanie równowagi ekologicznej. Mniej oczywista jest odpowiedź na pytanie jakie konkretne rozwiązania spełnią te kryteria.
Jakie korzyści i jakie zagrożenia – oprócz rzekomego ocieplania klimatu – wynikają z faktu, że tak dużą część energii uzyskujemy w Polsce z węgla kamiennego i brunatnego?
Zasoby węgla kamiennego na obszarze Polski ocenia się na około 43,1 mld ton, zaś węgla brunatnego na 13,6 mld ton. Po uwzględnieniu średnich wartości opałowych węgla kamiennego i brunatnego (odpowiednio: 23 GJ/tonę i 14,25 GJ/tonę) wynika że dysponujemy 1,2 biliona GJ energii zawartej w tych kopalinach. Corocznie zużywa się w Polsce około 83 mln ton węgla kamiennego oraz około 60 mln ton brunatnego, co w przeliczeniu na energię daje 2,8 mld GJ. Gdyby zatem krajowe zużycie węgla kamiennego i brunatnego utrzymywało się na poziomie tym poziomie i eksploatowalibyśmy wspomniane surowce wyłącznie dla potrzeb gospodarki własnej, wówczas starczyłoby nam tych kopalin na przeszło 400 lat. Załóżmy jednak, że wydobycie w Polsce węgla brunatnego i kamiennego będzie dwukrotnie większe, choćby ze względu na eksport. W takim przypadku starczy nam węgla na przeszło 200 lat. 200 lat to tyle czasu ile upłynęło od okresu napoleońskiego do chwili obecnej.
Zdawałoby się więc, że węgiel jeszcze dość długo będzie surowcem paliwowym, który ze względu na krajowe pochodzenie nie stanie się narzędziem wycelowanego w nas szantażu energetycznego – takim narzędziem jakim jest np. gaz ziemny w rękach rosyjskich oligarchów. Owe nadzieje w świetle pakietu klimatycznego stają się jednak złudne, bo chociaż nie jesteśmy przedmiotem jawnego szantażu energetycznego, to jest na nas wywierana presja ekologiczna.
Siłą rzeczy nasuwa się myśl o energetyce atomowej jako alternatywie dla przynajmniej części siłowni węglowych w Polsce. Francja, która intensywnie forsowała pakiet klimatyczny jest potentatem w produkcji reaktorów atomowych.
Duże zasoby energii w postaci węgla jakie posiada Polska nie są mimo wszystko, aż tak obfite byśmy czuli się zwolnieni od myślenia czym je uzupełnić lub zastąpić. Dlatego opcję energetyki jądrowej należałoby rozważać także wówczas gdyby nie wymierzano w nas „broni” w postaci pakietu klimatycznego. Zaistniałe obecnie powiązanie kwestii budowy w Polsce siłowni nuklearnych z pakietem klimatycznym podniesie prawdopodobnie koszty inwestycji atomowych, jeżeli dojdą one do skutku. Zgodnie z prawem popytu-podaży im większe jest zapotrzebowanie na określone dobro tym wyższa jest cena jaką może uzyskać sprzedawca tego dobra. Zatem wszystko wskazuje, że producenci reaktorów atomowych – na przykład Francja – zażądają od Polski wyższych cen mając świadomość, że zakupy pozwoleń na emisję dwutlenku węgla będą nas kosztowały jeszcze więcej.
W planach Polski jest budowa dwóch elektrowni jądrowych o łącznej mocy 6 GW. Sumaryczny koszt tych inwestycji ocenia się na minimum 15 mld euro, to jest mniej więcej tyle ile wynoszą 6-letnie dochody stołecznej Warszawy. Jeżeli jednak wykonawcy wiedząc o naszej klimatyczno-emisyjnej zagwozdce zażyczą sobie ceny – dajmy na to – o 5% wyższej to będziemy musieli dopłacić jeszcze 750 mln euro. Te 750 mln euro to równowartość dwóch Stadionów Narodowych na Mistrzostwa Europy w 2012 roku.
Zwolennicy siłowni nuklearnych wysuwają argument o rzekomo niskich kosztach energii wytwarzanej w reaktorach atomowych. Warto więc porównać ceny prądu w Polsce oraz we Francji, która – przypomnijmy – przeszło trzy czwarte energii produkuje w elektrowniach jądrowych. Eurostat podaje, że na początku 2007 roku cena brutto energii elektrycznej dla gospodarstw domowych wynosiła w Polsce 11,84 euro za 100 kWh, a we Francji 12,11 euro. W tym samym czasie 100 kWh dla odbiorców przemysłowych w Polsce kosztowało 5,93 euro brutto, a dla odbiorców przemysłowych we Francji 5,87 euro. Wobec tego ceny prądu w „węglowej” Polsce i w „atomowej” Francji na początku 2007 roku były do siebie zbliżone.
Sytuacja w pierwszym półroczu 2008 roku była już zasadniczo odmienna. Chociaż ceny brutto energii elektrycznej dla odbiorców indywidualnych w obu państwach nadal niewiele się różniły (Polska – 12,59 euro za 100 kWh, Francja – 12,13 euro), to jednak cena 100 kWh energii dla odbiorców przemysłowych w Polsce (8,81 euro brutto) była już o przeszło 37% wyższa od tej jaką płacili francuscy przedsiębiorcy (6,41 euro). Potężny wzrost kosztów za prąd dla polskiego przemysłu stał się możliwy w wyniku uwolnienia 1 stycznia 2008 r. cen energii dla odbiorców korporacyjnych. Niebagatelną przyczyną ekonomiczną tego wzrostu były nabierające realnych kształtów zapowiedzi odpłatności za emisję dwutlenku węgla, które ziściły się w przyjętym przez Parlament Europejski pakiecie klimatycznym. Nawet jeżeli pakiet klimatyczny jest pretekstem dla krajowych wytwórców energii do podnoszenia cen, to nie byłoby tego pretekstu gdyby nie pakiet klimatyczny.
Z powyższych faktów wynika, że pakiet klimatyczny nim jeszcze wszedł w życie, już zaszkodził polskiej gospodarce.
Szukając odpowiedzi na pytanie czy budować w Polsce siłownie atomowe warto wiedzieć jaka jest wystarczalność złóż uranu, będącego obecnie podstawowym surowcem z którego produkuje się paliwo do reaktorów. Według danych World Nuclear Association zasoby, które opłaca się wydobywać wynoszą 5,5 mln ton uranu, natomiast roczne zapotrzebowanie kształtuje się na poziomie 65 tys. ton. Jeśli zatem zapotrzebowanie na uran utrzymywałoby się na tym samym poziomie wówczas powinien on być dostępny jeszcze przez około 80 lat. W porównaniu z przedstawioną wcześniej wystarczalnością krajowych złóż węgla, perspektywa wyczerpania opłacalnych złóż uranu nie jest więc odległa, a jeżeli zdecydujemy się na siłownie atomowe będziemy uzależnieni od zasobów zagranicznych, bo na terenie Polski nie ma w tej chwili kopalni uranu.
My Polacy wielokrotnie w swojej historii byliśmy nabijani w butelkę, częstokroć nie bez własnego udziału. Od konferencji jałtańskiej była to ordynarna ruska butla gazowa. Dobywający się z jej wnętrza wyziew gazu ziemnego mdli nas po dzień dzisiejszy w postaci gazociągu oraz uzależnienia od dostaw błękitnego paliwa. Jeszcze z tej butli na dobre nie wyszliśmy, a dajemy się znowu wpakować - tym razem w elegancki pakiet „klimatyczny”.